Tego „Gyubala Wahazara” Ratyńskiego przenikał koszmar: zabrakło w nim jednakże groteski i zniknęła zeń nadkobiecość. W „Gyubalu Wahazarze” nie brakuje szyderczego śmiechu. Ratyńskiemu nie było do śmiechu. Ponurą wizję Witkacego o totalitarnym dyktatorze jeszcze uponurzył – po 65 latach od napisania „Gyubala” dobrze mu prorokować ex post i jeszcze na wyrost. Dlatego przedstawienie robi wrażenie. W intencje reżysera starali się utrafić jak najlepiej aktorzy: najsilniej zapamietałem sylwetkę i grę Olgierda Łukaszewicza.
Jaszcz, „Perspektywy”
Przedstawienie rozpoczyna się ciemnościami. Po chwili dopiero delikatny snop światła rysuje wnętrze sceny, którą z prawej strony wypełnia drewniana piętrowa konstrukcja, będąca – jak się za chwilę okaże – poczekalnią. Wszystko dzieje się w absolutnej ciszy na scenie. (...). „Poczekalnia” powoli nabiera życia, ożywiona ruchem i głosem znajdujących się w niej dziwnych istot przypominających ludzi. Trudno się dziwić łachmaniarskiemu i sponiewieranemu wyglądowi, wszak to petenci czekający tu tygodniami, a nawet miesiącami na audiencję u Jego Jedyności Wahazara I.