Mendla Krzyka grał Franciszek Pieczka. To z pewnością rola, na którą czekał. Mógł zagrać w niej wszystko. Od marzenia do upokorzenia. Od mężczyzny „gorącego jak piec”, po zniszczonego starca, którego „twarz jest sina i obrzękła jak twarz trupa”. Najpiękniejsze, najbardziej przejmujące momenty ma Pieczka, kiedy marzy.
Andrzej Lis, „Teatr”
„Zmierzch” w warszawskim Teatrze Powszechnym zwraca najpierw uwagę starannym skomponowaniem ciągu obrazów, wyłaniających się z czerni sceny, niczym z odległej pamięci, dzięki bardzo dobrze użytym światłom, które obrazy te do życia powołują. Reżyserka przy pomocy Aleksandry Semenowicz – utalentowanej scenografki przedstawienia, rozkłada kompozycje swoich obrazów na całą przestrzeń sceny. Najwyższy poziom służy do modlitwy, najniższy do życia, pracy, zabawy, odpoczynku, pośredni poziom „między niebem a ziemią” jest miejscem dla miłości. Ten zrytmizowany podział scen i przestrzeni, wyznaczony światłami, w wielu momentach wzbogacany i nasycany bywa kolejnymi emocjami, wprowadzonymi przez bardzo dobrze pomyślaną i skomponowaną przez Zbigniewa Karneckiego muzykę.